"Sztranduś" - okręt prostej szczęśliwości - część 3

wtorek, 11 listopada 2014 13:59 Michał
Drukuj

Witam pozytywnie zakręconych.  Od czego zacząć... Strona o budowie łódek, a więc od łódki. Jak kupowałem sklejkę na dno. Poczytałem fora żeglarskie i postanowiłem, będzie sklejka 6mm. Po co tak małej łódeczce 8mm na dno. Szkutnicy amatorzy najczęściej budują łodzie pancerne, oczywiście w dobrych intencjach. Pisząc te słowa w pierwszym rzędzie mam na myśli siebie. Moja poprzednia żaglówka mogła być o 1/4 lżejsza. No dobra, pojechałem po sklejkę. W hurtowni w której co jakiś czas kupuję sklejkę i 6mm zawsze jest, tego dnia nie było, była za to 8mm. Chwilę podumałem,w końcu w projekcie jest 8mm, dopuszczalne 6mm. No cóż będzie pancerna. A może tak miało być. Pocieszam się, że więcej ciężaru na dno, to raz a dwa może coś zakombinuję z laminatem żeby go było jak najmniej. Podskórnie czuję obawy co do jakości mojego ewentualnego laminowania.

Increase

Na dzień dzisiejszy łódka ma już swój kształt i częściowo wyszpachlowane łączenia pasów sklejki.                Im bardziej się posuwam z budową, widzę jak jest dla mnie idealna. Obracam ją we wszystkie możliwe strony i jestem w stanie zrobić to sam. Położona na boku bardzo chce wracać do właściwego położenia. Przyznaję jest trochę pracochłonna /trudna/ w budowie ale tylko trochę Wink. Nie udało mi się zrobić przy łodzi tyle ile bym chciał, bo przecież trzeba być odpowiedzialnym Wink. Poza tym we wrześniu "wczasy w szpitalu". Kolejny balonik wstawiony w okolicy serca, już trzeci. Ciąg dalszy mojej "przygody sercowej" z przed dziesięciu lat. Co ma być to będzie, muszę doczekać mojego rejsu Wisłą do morza. Dlatego też moja "najpiękniejsza łódz na świecie" ,nie będzie miała rzeżbionych szafek, okleiny ze wszystkich stron, obłogów, itd. Będzie do bólu prosta. Ona musi w przyszłym roku zacząć pływać, szczytem marzeń moich jest żeby zaczęła pływać pod żaglami (nierealne raczej). Daję zdjęcia łódki i mojej "szkutni" chociaż żona mówi mi że powinienem się wstydzić za taki straszny "bajzel". Dla mnie jest to bałagan twórczy, który pomalutku będę porządkował. Zadaszenie trochę poprawiłem. Przez zimę się przygotuję i na wiosnę tak poprawię szkutnię że będzie wyglądało jak z książki i żonie się będzie podobać.Wink.

Increase

Increase

Increase

 

Increase

Ten podparty pod bok to zakochany w swoim dziele budowniczy, czyli ja.

Increase

Increase

Jak widać na zdjęciach, na razie jeszcze nie zlikwidowałem "szkaradnej" nadbudówki. Poczekam z tym dokońca budowy. Jeżeli to zrobię to tylko ze względów estetycznych, bądź argumentów kostruktora. Nie przeszkadza mi że trochę mogę pogorszyć nautykę łodzi. Mój chory kręgosłup może być mi wdzięczny za ten nie mądry pomysł.Jak widać zaczynam mieć do "tematu" trochę żartobliwe podejście i takie coraz bardziej mi się podoba. Oczywiście moja inwencja twórcza spowodowała że mam wewnątrz ogromną ilość  listew, listewek, listeweczek i tylko ja wiem, (chociaż czasami myślę że nie do końca) które zostaną, które będą wycięte, bądź zeszlifowane do właściwego kształtu. Wszak konstruktor zabudowę wnętrza pozostawił fantazji budowniczych. Jak tylko pogoda, finanse i zdrowie pozwolą, nie będę czekał do wiosny każdą wolną chwilę poświęcę łodzi. Kurcze tak póżno się zabrałem za marzenia. Trzymajcie za mnie kciuki.

Michał


Ps. Obiecuję, przy każdej relacji będzie jakieś "PS.".

Dzisiaj trochę wspomnień. Przełom lat 70/80. Ja młody chłopak, (chodziłem do szkoły budowy okrętów w Ustce) przyjazniłem się z bosmanem miejscowego jachtklubu. Był człowiekim, który znajomość morza i żeglarstwa miał we krwi, a spojrzenie takie, że wydawało się potrafi przeczytać najbardziej skrywane myśli. Był moim guru, to on zaszczepił we mnie miłość do żagli. Jako że miał swoją prywatną łajbę (była to 505tka ale drewniana i ciężka, idealna na morze) dosłownie każdą wolną chwilę wykorzystywaliśmy na żeglowanie po morzu w okolicach Ustki. Mam tak wiele wspomnień. Dzisiaj jedno - najczęściej pływaliśmy w okolicach portu w zasięgu widzialności wopistów (to była jeszcze przecież komuna).Tego dnia mój przyjaciel załatwił w kapitanacie i z wopistami że popłyniemy do Rowów, niedaleko cały czas w zasięgu widzialności WOP-u. Płynęła z nami dziewczyna z naszego jachtklubu, oraz pies nowofunland. który na łodzi umiał zachować się jak prawdziwy żeglarz i brał udział bez wyjątku we wszystkich wyprawach. Amis to pies mojego przyjaciela. Do Rowów dopłynęlismy przy pięknej pogodzie Zabawiliśmy tam trochę. W pewnym momencie mój przyjaciel mówi - spieprzamy stąd jeszcze chwila i nas nie wypuszczą. Wypłyneliśmy z portu i po chwili morze zaczęło falować. Nie wiem jak on to wyczuł dużo wcześniej niż wszyscy. Fale miały wysokość tak myślę około 3m. Od burty łodzi do wody może 30 cm. Na szczęście fale chociaż wysokie były łagodne. Jakaż to była piękna żegluga. Było nam mało doznań to wymyśliliśmy że obaj jesteśmy głodni i zajadaliśmy się rybami z puszki. Kto pływał kiedyś po rozhuśtanej wodzie wie o czym piszę. Dziewczyna no cóż pamiętam tylko tyle że było mi jej bardzo szkoda i że była ładna, a może wtedy wszystkie dziewczyny które żeglowały były ładne. Zanim dopłynęliśmy do Ustki morze się uspokoiło. Są rzeczy w życiu których się człowiek wstydzi i żałuje. Wyprowadziłem się z nad morza nie pielęgnowałem tej przyjażni. Dzisiaj wiem o prawdziwe przyjaźnie (a ta była taka) trzeba dbać.

 

M.

Poprawiony: wtorek, 11 listopada 2014 18:48  
Joomla SEO powered by JoomSEF